piątek, 7 sierpnia 2015

20. GAME OVER, Styles.

- Jestem synem pastora w pobliskim miasteczku... uczy tu w jednej ze szkół, ale zachorował i zastępuję go...
Mrugnęłam kilka razy zanim wzięłam oddech.
- Kurde, ale mnie wystraszyłeś! - wypuściłam gwałtownie powietrze - wystraszyłam się, że możesz kogoś mieć, albo być księdzem, albo szefem mafii, albo fotoreporterem, albo nie wiem kim jeszcze...
- Albo chory na HIV? - dodał, a ja oparłam się o jego ramię, gdy zakręciło mi się w głowie od euforii jaka mnie otoczyła.
Nie ma żadnych przeciwwskazań, żebyśmy mogli być razem.
- Albo chory na H-... co?
Zdębiałam.
Pablo roześmiał się gardłowo, a ja uśmiechnęłam się niepewnie.
- Żartowałem - przytulił mnie mocno - chodź!
Zawołał i pociągnął mnie za sobą do jego samochodu. Był to skromny samochód, nie milionera, tylko przeciętnego Kanadyjczyka.
- Gdzie jedziemy?
- To niespodzianka - posłał mi ten szalenie seksowny uśmiech, przez który uderzyła mnie fala gorąca.

Nie wiem jak długo jechaliśmy, Pablo włączył radio, a ja śpiewałam wszystkie po kolei piosenki aż usłyszałam piosenkę Maroon 5 pt. Sugar.
- O, to moja piosenka! - krzyknęłam beztrosko i zaczęłam tańczyć i śpiewać w samochodzie co najwidoczniej bardzo bawiło Pablo.
- Nie przeszkadzaj sobie - kiwnął głową z ogromnym uśmiechem na ustach, gdy spojrzałam na niego lekko speszona moimi wybrykami.
- I want that red velvet, 
I want that sugar sweet...
Don't let nobody touch it 

unless that somebody's me...

Zatrzymaliśmy się na parkingu i wyłączył silnik, ale pozwolił dośpiewać mi piosenkę do końca.
- To tu? - spytałam, gdy wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi.
- Witamy na Woodbine Beach.
Znów ten powalający uśmiech.
Zamknął za mną drzwi i z bagażnika wyciągnął koc.
- Oo... widzę, że jesteś ... przygotowany.
Powiedziałam, a na myśl nasunęło mi się, że nie jestem pierwszą dziewczyną, którą zabrał na Woodbine Beach.
- Dosyć często przyjeżdżam tu wieczorami, żeby w spokoju pomyśleć o życiu.
- Sam?
Zadałam podchwytliwe - według mnie - pytanie, a on spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Sam... - odpowiedział cicho, choć pewnym siebie tonem, rozumiejąc o co pytam - ale dziś wyjątkowo z Tobą.
Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę zejścia na jeszcze ciepły po całym dniu piasek.
Uszliśmy dobry kawałek w ciszy, wsłuchując się w szum fal.
- Jak tu pięknie... - szepnęłam, gdy puścił moją dłoń i zaczął rozkładać koc - naprawdę... pięknie tu jest.
Pablo uśmiechnął się.
- Lubię tu przychodzić - powiedział patrząc na wodę, która odbijała światło księżyca.
- Nie dziwię się...
- Wiesz, bałem się powiedzieć ci, że jestem synem pastora - spojrzał na mnie dosłownie na krótką chwilę.
- Dlaczego?
- To nie jest tak, że mój ojciec tylko na chwilę zachorował... - mruknął pod nosem - zdiagnozowano u niego raka płuc.
- Oh... - jęknęłam, a moje serce ścisnęło się boleśnie - przykro mi...
-  W porządku... - odetchnął - poza tym, u mnie w rodzinie to jest... jakby tradycja, że z każdego pokolenia jeden mężczyzna zostaje pastorem.
- Masz brata? - spytałam bezmyślnie, a on się zaśmiał.
- Nie, nie mam rodzeństwa.
- Ja też... nie mam rodzeństwa - zawahałam się, a moje myśli trąciły postać okropnej Juliet.
- Aha, nie chcesz o tym gadać? - spytał głaszcząc mnie po głowie, a ja pokręciłam przecząco głową. Zdołowałam się wspomnieniami.
- Nie smuć się.
Szepnął i pocałował mnie w skroń.
- Jak będziesz chciała, to wtedy o tym porozmawiamy.
- Nie ma o czym rozmawiać... takich rzeczy nie robi się bliskim - szepnęłam prawie bezgłośnie, a on objął mnie i mocno przytulił do swojej piersi tak, że czułam zapach jego perfum i ciepło jakie od niego biło... i  to bicie serca.
Kojące...
- Nie pozwolę cię już nikomu skrzywdzić - objął mnie mocniej i pocałował w czubek głowy.
- Nie obiecuj mi rzeczy, których nie będziesz mógł dotrzymać... - szepnęłam i spojrzałam na niego - wiem, że nie zostawisz swojego ojca, uczniów, wszystkiego i tak po prostu wyjedziesz ze mną do Londynu.
Uśmiechnął się delikatnie, a w jego oczach mogłam dostrzec, że mam rację.
- Na pewno przyjadę - obiecał.
- Trzymam za słowo.
Przytuliłam się do niego równie mocno i wtedy zaczął padać deszcz.
- Chodź szybko do samochodu - powiedział Pablo i śmiejąc się pomógł mi wstać i złożyć koc.
Pobiegliśmy do samochodu, a gdy znaleźliśmy się w środku, byliśmy już zupełnie przemoczeni. Spojrzałam w lusterko i jęknęłam z przerażenia.
- Nie patrz na mnie - powiedziałam zasłaniając twarz. Rozmazał mi się cały tusz do rzęs pod oczami i na powiekach.
- Wyglądasz pięknie - powiedział zabierając moje dłonie sprzed twarzy i całując w usta - jak miś panda.
- Dzięki, wiesz?! - powiedziałam to niby obrażona, ale jednak na żarty - hotel?
- Niech będzie hotel, zamówimy pizzę.
- Świetny pomysł.
Uśmiechnęłam się szeroko.
Nie sądziłam, że spotka mnie takie szczęście... ale nie chcąc niczego zapeszać, nie zamierzałam dzielić się tym z nikim poza Pablo. Przychylił mi kawałek nieba i naturalnie wyszło samo z siebie, że wcale nie muszę nikogo udawać... nie przy Nim.

W hotelu wzięliśmy gorący prysznic, oczywiście osobno, ponieważ Pablo nie zgodził się nawet na podglądanie. To zabawne, że dorosły mężczyzna ma taki szacunek do siebie i do mnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem gdy wyszedł z łazienki owinięty ręcznikiem, gdy jego spodnie i koszulka były rozwieszone i suszyły się.
- Nie bój się, nie będę się do ciebie dobierać - zaśmiałam się i poklepałam na łóżku miejsce obok siebie.
- Nie boję się oto, poradziłbym sobie z tobą - wzruszył ramionami i położył się obok.
- Co oglądamy?
- The Vampire Diaries.
Zakomunikowałam pełna powagi.
- Nie obejrzałaś tego jeszcze?
- Obejrzałam wszystko już pięć razy, to już szósty.
Pablo roześmiał się, a ja uśmiechnęłam się. Lubiłam słuchać i patrzeć, gdy się śmiał.

Ktoś zapukał do drzwi.
- To pewnie pizza.
Wstałam i podeszłam do drzwi z portfelem. To faktycznie przyszła pizza.
- Kocham pizzę - powiedziałam, gdy otworzyłam opakowanie.
- Widzę, że nie żywisz się stricte sałatkami.
- Oczywiście, że nie!
Duża pizzę pochłonęliśmy w trzydzieści minut.
- Jestem najedzony - sapnął Pablo, a ja zaśmiałam się.
- Ja tak samo...
Oglądaliśmy jakiś film, gdyż udało Mu się nakłonić mnie do zmiany serialu TVD na jakieś NCIS.
Zasnęłam wtulona w niego jak w dużego misia. Czułam się bezpieczna i spokojna, nie nękały mnie żadne czarne myśli, nawet te z porwania, przez które prawie codziennie budziłam się przerażona, zlana potem i z bardzo szybko i mocno bijącym sercem.

Byliśmy ze sobą już kilka miesięcy i wraz z jego znajomymi jechaliśmy minibusem nad jezioro.
- Możesz trochę zwolnić? - spytałam, gdy ścinał ostro zakręty.
- Spokojnie - powiedział łagodnym tonem Pablo i uśmiechnął się delikatnie do mnie... zachowywał stoicki spokój, gdy ja ledwo mogłam wysiedzieć na swoim miejscu. Bałam się jeździć szybko, miałam pewnego rodzaju - traumę.
- Pablo, a gdy coś będzie jechało z naprzeciwka?
- Nic nie będzie jechało - odpowiedział, jakby to było pewne, tak jak to, że jest mężczyzną od urodzenia.
Trochę zagmatwane.
- Proszę cię, zwolnij.
Zbliżał się kolejny ostry zakręt, a on sprawiał wrażenie jakby sobie nic z tego nie robił.
- TO NIE JEST BOLID F1, TO JEST BUS PEŁEN LUDZI! - warknęłam rozzłoszczona, przeczuwając zbliżającą się tragedię.
Wybiegła sarna dokładnie na zakręcie, Pablo zrobił unik lecz bus ze swoim obciążeniem zaczął się przechylać i w końcu przewrócił się.

Nie wiedziałam co się dzieje, leżałam między siedzeniami... zaczęłam się podnosić. Wszystko tak strasznie mnie bolało. Czułam straszny ból prawego barku i że nie mogę zbytnio nim poruszać.
- Pablo? - zawołałam nie widząc mojego chłopaka w busie. Prawie wszyscy wydostali się na zewnątrz bez większych obrażeń - Pablo.
Szepnęłam wydostając się z busa, wszyscy byli dziwnie milczący i przyglądali się przewróconemu pojazdowi. I ogarnęła mnie rozpacz mieszana ze strachem.
Byłam naprawdę przerażona.
- TO KONIEC!!!! - wykrzyczałam i odeszłam chwiejnym krokiem jakieś może sto metrów od przewróconego busa.
- Lauro...
- NIE DOTYKAJ MNIE! - krzyknęłam, gdy położył dłoń na moim ramieniu - odejdź!
Nie powiedział nic więcej, tylko usiadł na drodze trochę dalej ode mnie, za moimi plecami.

- Trzeba wezwać karetkę - oznajmiłam po jakimś czasie, gdy trochę się uspokoiłam i dołączyłam do grupy, a ktoś wzruszył ramionami.
- Nikomu nic się nie stało.
- Jak to nikomu nic się nie stało? Jesteś specjalistą, żeby to oceniać?! - krzyknęłam czując nasilający się ból.
Ale wszyscy mieli to jakoś... daleko w poważaniu.
Zatrzymał się jakiś samochód z mężczyzną i kobietą w środku, to było chyba małżeństwo.
Bardzo uprzejmie spytali czy nie potrzebujemy pomocy, a ja spytałam ich, czy mogliby podwieźć mnie do szpitala. Zgodzili się i bez zbędnych pytań zawieźli mnie do pobliskiego szpitala.

- Co się dokładnie stało? - spytał lekarz, a ja przełknęłam ciężko ślinę. Na samą myśl, przenosiłam się do tej sytuacji... do tego busa i czułam to silne uderzenie, gdy bus się wywrócił.
- Jechaliśmy nad jezioro, gdy na zakręcie wyskoczyła sarna i-... bus się przewrócił.
- Bus? - lekarz uniósł wysoko brwi.
- Tak, jechałam z chłopakiem i jego znajomymi, twierdzili, że nic się nikomu nie stało, gdy chciałam wezwać karetkę.
- Oh... - szepnął lekko siwiejący lekarz - za chwilę się tym zajmiemy, dobrze?
- Dobrze... - szepnęłam.
Musiałam opowiedzieć, gdzie dokładnie to się stało, a potem lekarz powiedział, że się tym zajmie i wyśle pogotowie do nich.
Nie mogłam uwierzyć w to, że Pablo nie chciał ze mną jechać do szpitala. Tłumaczyłam sobie, że musiał być w ogromnym szoku, jak i wszyscy pozostali... ja sama byłam przerażona i tak do końca nie wiedziałam co robię.

- Przebadam panią, pani Williams.
Ten siwy lekarz przyszedł po chwili, gdy wskazał mi kozetkę i polecił ułożyć się na niej wygodnie.
- Nie masz nic przeciwko, jeśli będę zwracać się do ciebie po imieniu?
- Nie, oczywiście jest w porządku.
- Więc, co cię boli, Lauro?
Poruszyłam się i straszliwy ból przeszył moje ramię.
- Bardzo boli mnie prawe ramię... - szepnęłam, a gdy lekarz dotknął ramienia zawyłam z bólu.
- Dasz radę ściągnąć tą koszulkę? W przeciwnym razie, będziemy musieli rozciąć materiał - powiedział lekarz ze spokojem, a towarzyszyła mu pielęgniarka.
- Tak... myślę, że dam radę.
Z trudem zdjęłam i zobaczyłam ogromnego siniaka na całe ramię, połowę barku i część górnych żeber.
Łzy zakręciły mi się w oczach, gdy zobaczyłam otarcia jeszcze na biodrze.
- O mój Boże... - jęknęłam bliska płaczu.
- Lauro, zdejmij proszę jeszcze spodnie, musimy obejrzeć, czy wszystko w porządku z twoimi nogami - powiedział spokojnie lekarz, choć jego czoło było mocno zmarszczone.
Kiwnęłam twierdząco głową. Pielęgniarka pomogła mi zsunąć spodniej do łydek i na udzie aż do kolana ukazał się nam kolejny wielki siniak, który wciąż był mocno czerwony.
- Ogromne krwiaki... - szepnął lekarz - zrobimy ci prześwietlenie rentgenowskie, tomografię głowy i usg jamy brzusznej. Póki co, dostaniesz leki przeciwbólowe, dobrze? - powiedział lekarz lekko zatroskanym głosem.
- Dobrze - ledwo wypowiedziałam to słowo, gdy zaczęłam dławić się łzami, powstrzymując wybuch szlochu z istnego przerażenia.
- Pomogę ci przebrać się... masz jakieś rzeczy na zmianę? - spytała mnie pielęgniarka, a ja kiwnęłam twierdząco głową.
- W torebce...
Pomogła przebrać mi się w spódniczkę z delikatnego materiału o długości nad kolano i w rozpinaną koszulę. Następnie założyła mi wenflon i podłączyła kroplówkę z czymś przeciwbólowym.
- Muszę iść do łazienki... - powiedziałam po pół godziny, gdy ból trochę ustępował, ale kroplówka jeszcze się nie skończyła.
- Dobrze - odpowiedziała łagodnym głosem kobieta i pomogła mi wstać i dojść do łazienki.

Gdy wyszłam z łazienki, zobaczyłam, że w moją stronę idzie bardzo szybko Pablo z wystraszoną miną.
- Kochanie, przepraszam cię bardzo... - powiedział przytulając mnie mocno do siebie.
- Boli... - jęknęłam ze łzami w oczach.
Pablo przyjrzał mi się uważnie i skrzywił się na mój widok.
- Wyglądasz strasznie... i to wszystko moja wina - powiedział delikatnie tuląc mnie do siebie - tak bardzo cię przepraszam... - szeptał, a ja gładziłam go po głowie.
- Już dobrze... - szepnęłam, a pielęgniarka z taktem zwróciła mi uwagę, że muszę wracać na kozetkę - potem się zobaczymy...
Wróciłam na swoje miejsce, a gdy Pablo chciał podejść, pielęgniarka mu zwróciła uwagę, że tutaj mogą przebywać tylko pacjenci.

- Nie - poderwałam się cała zlana potem... rozejrzałam się dookoła. Było ciemno, wciąż znajdowałam się w hotelu, a Pablo spał smacznie na drugiej krawędzi łóżka - to tylko sen... to tylko sen... - szeptałam do siebie i spojrzałam na wyświetlacz telefonu.
 
17 lipiec, godzina 03:39 czyli data właściwa... nic się nie zmieniło, to był tylko sen... bardzo realistyczny, cholernie dołujący sen.

- Boże... - jęknęłam i opadłam znów na poduszkę.
Leżałam chwilę, czekając aż ochłonę trochę i nie minęło nawet pół godziny, jak wstałam i poszłam pod prysznic.
Gorąca woda uderzała w głowę, kark i plecy, spływała po ciele i długich rozjaśnianych ostatnio włosach. Podziwiałam swój umysł, który wykreował ten sen, tak realistyczny... przyjrzałam się swojemu ciału - nie było śladu po krwiakach spowodowanych wypadkiem, a gdy poruszyłam ramieniem, dziwnie zabolało mnie trochę... chyba zbyt długo spałam na tym ramieniu i zesztywniało.
Czyli jakaś przyszłość z Pablo wyszywa się w mojej głowie...

------------------------------------------------------------------------------------------
Ta daaaahhm! Tego się nie spodziewaliście, co? :)
Nie jest jakoś specjalnie długi ten rozdział, ale przed dalszą częścią - musiałam tu zakończyć. :)

Pozdrawiam x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz