czwartek, 25 lutego 2016

21. One step forward, two steps back.

Siedziałam już w samolocie i przyglądałam się zdjęciu zrobionym z Pablo. Bardzo chciałam ustawić je na tapetę główną, ale bałam się, że ktoś je zauważy i cała moja gra w Londynie skończy się jak każdy przyjemny sen, tuż nad ranem...
- Cześć, jestem Max.
Spojrzałam na dziewczynę, która przysiadła się na fotelu obok.
- Cześć? - odpowiedziałam nie rozumiejąc jej zachowania.

Kto normalny przysiada się, mówi "cześć" i przedstawia? Chyba nikt.

Patrzyłam na nią pytająco.
- Oh, to jest moje miejsce, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam słuchawki z torebki.
- Nic na to nie poradzę.
Zapadła chwila ciszy. Nie miałam w ogóle ochoty z nią rozmawiać. Zauważyłam kątem oka, że zaczęła się rozglądać dookoła.
- Szukasz kogoś? - wymsknęło mi się pod nosem.
- Nie, tak tylko...
- Jesteś dziwna.
- Naprawdę? Dzięki! - Max uśmiechnęła się do mnie szeroko, a zmieszanie wypełzło na moją twarz.
- To nie był komplement.
- Oh, daj spokój. Lepiej jest być dziwną osobą niż przeciętnie szarą.

Coś w tym jest... lepiej być popieprzonym człowiekiem, niż nudnym smutasem.

- Więc, to tutaj ukrywałaś się przez prawie dwa tygodnie?
Spojrzałam pytająco na nią.
- Co masz na myśli?
- Oh, no przestań. Przecież każdy cię zna - wzruszyła ramionami i zrobiła minę jakby to było tak oczywiste, jak to, że doba ma 24 godziny.
- Nie ukrywałam się.
- Zniknęłaś z Londynu bez śladu - nic nie odpowiedziałam - małe wakacje?
- Czy ty mnie śledzisz?
Zmarszczyłam srogo brwi i czoło.
- ... jestem twoją ogromną fanką, ale nie. Nie śledzę cię.
Obserwowałam ją uważnie zastanawiając się, czy nic mi nie grozi, gdy siedzę obok niej.
- Nie patrz na mnie jak na psycho-fankę!
- Oh?
- Tak naprawdę, to spotkałyśmy się już kilka lat temu.
- Naprawdę? - wciąż przyglądałam jej się badawczo.

Nie możliwe. Nie poznaję tego gówniarza.

Wygolony bok głowy, średniej długości blond włosy, niebieskie ślepia... szczery uśmiech i mega wybielone zęby... i trochę ciemniejsza karnacja.

Nietypowa.

- Zamierzasz kontynuować? - spytałam, gdy ciekawość zaczęła mnie nadgryzać.
Zaśmiała się.
- Max Wolfgang - uniosłam wyżej brwi - nic ci to nie mówi?
Wzruszyłam ramionami.
- Ah, no jasne! - udałam, że mnie oświeciło i już wiem, kim jest ta dziewczyna - Jesteś-... eee...?
- No właśnie!
- Nie, nie wiem kim jesteś. Nic mi to nie mówi.
Wywróciłam oczami.

Boże, co za wkurzające dziecko.

- Mój brat Kol uczył cię baletu. Przychodziłam na zajęcia jak skończyłam 4 latka.

W głowie pojawiły mi się obrazy sprzed 12 lat, gdy chodziłam na lekcje baletu i faktycznie... gdzieś tam plątała się mała blondynka, która chodziła za mną jak za Guru. Trzymała się mnie jak rzep psiego ogona... istne utrapienie. Pomiot szatana.

- Oh... już kojarzę - zmrużyłam oczy.
- Naprawdę?! To super! Wiesz, wciąż jesteś moją idolką...

 Wybrałaś sobie trochę kiepski obiekt na idolkę.

- To... jak myślę, "fajnie".
Zaczęła zasypywać mnie lawiną opowieści, co ona robiła przez te wszystkie lata i w ogóle, a ja wyłapywałam tylko historie związane z jej starszym bratem, który uczył mnie kiedyś baletu i innych rzeczy...
Nadawała do mnie przez cały lot z małą przerwą na drzemkę 30-minutową.

Chyba oszalała do reszty...


Nie wzbudziła we mnie zbytniej sympatii, może przez to, że buzia jej się nie zamykała i nadawała jak katarynka... no ale, poza tym, to była nawet znośna.
Jednakże, byłam ciekawa jak teraz wygląda Kol... jak bardzo się zmienił, gdy już nawet nie mogłam przywołać dokładnego obrazu jego twarzy. Pamiętam tylko te ruchy, ćwiczenia, które musieliśmy opanować do perfekcji... i ten jego ostry ton głosu, gdy się złościł.
Aż ciarki przechodziły mnie po plecach nawet teraz, gdy przypominałam sobie o tym.

Teraz jeden jego pocałunek zapamiętałabym do końca życia...

Uwielbiałam jego dotyk, niby przypadkowy i nic nie znaczący.

Zawsze ciepłe dłonie.

Kilkudniowy zarost.

Jego śmiech i ucieszone oczy.

Zdecydowanie uwielbiałam jego uśmiech.

Równe, śnieżnobiałe zęby.

Perfumy.

Jego pasję do baletu.

Wieloletnią, wyrobioną postawę przez balet.

Markotność, kiedy był niewyspany i coś nie szło po jego myśli.

Dobre rady jak i czasem, gadanie bez sensu.

Przegryzanie warg, kiedy zastanawiał się nad nowym układem i ewentualnymi poprawkami.

Jego opiekuńczość.

Sposób, w jaki pocieszał po porażkach, i gdy ktoś miał problem...

Sama barwa jego głosu...

Sposób w jaki mówi o najbliższych, w tym o jego młodszej siostrzyczce Max.

Groźby, które raczej zakrawały na ciche obietnice.

Typ bad boy'a, gdy był zazdrosny...

Dotyk jego ciepłych rąk.

Zachrypnięty, pełen pożądania głos...

Gdy na powitanie przytulał i zawsze, ale o zawsze rozczochrał idealnie związane włosy.

I te kręcone blond włosy strzyżone na irokeza, gdzie góra zazwyczaj była bujna, pełna sprężystych loczków.

Powtarzał słowa Jana Twardowskiego, że "miłością trzeba się opiekować, tak jak swoim dzieckiem, żeby się nie zaziębiło, nie zwariowało, nie zgubiło się, nie rozchorowało, nie zobojętniało."

Osobiście twierdzę, że jestem bardzo wyrozumiała... ale jak już jestem zazdrosna, to mało co nie rozszarpię na pierdyliard kawałeczków, które potem w butelce wysyłam w kosmos.

Ciekawość mnie teraz zżerała, jak wygląda teraz?

- Laura? Słuchasz mnie?
- Co? - spojrzałam na dziewczynę, która przyglądała mi się.
- Wysiadamy.
- Oh, tak... - burknęłam pod nosem i wstałam. Wzięłam swój bagaż i ruszyłam do wyjścia.
- Może chciałabyś się przywitać z Kol'em? Na pewno się ucieszy na twój widok!
Zmarszczyłam lekko brwi.

Nie wiem, czy mam ochotę spotkać się z kimś, z kim pierwszy raz uprawiałam seks... to wydaje się być... dziwnie krępujące.

- Nie zawracaj sobie głowy. Trochę mi się śpieszy - skłamałam i uśmiechnęłam się.
- Na pewno? Kol wie, że cię spotkałam.
- Jeśli mogę cię o coś prosić... to nie mów nikomu, że mnie spotkałaś w tym samolocie, ok?
- Jasne... - powiedziała ciszej Max i zamknęła usta na wyimaginowany zamek.

Jasne...czyli już połowa internetu wie skąd wracam...

- Kol! - krzyknęła nagle i pobiegła w stronę wysokiego... bruneta? Zmarszczyłam brwi.

To nie był on blondynem? No i te wyprostowane włosy modnie "zalizane" do tyłu na Davida Beckham'a.

- Jak podróż? - zapytał i spojrzał na mnie unosząc wysoko brwi i uśmiechając się szeroko.
- Świetnie! Patrz kogo spotkałam!
- Cześć - uniosłam dłoń nie okazując zbytnich emocji, które przewracały mi żołądek na wszystkie strony, a serce tłukło się jak dziki ptak w klatce.
- Cześć Lauro - powiedział i podszedł do mnie, przytulił i już nie potargał mi włosów tak jak miał w zwyczaju, gdy byłam jeszcze dzieckiem i chodziłam na jego lekcje baletu - strasznie wyrosłaś odkąd ostatni raz cię widziałem.
Wzruszyłam ramionami.
- Upływ czasu, dorastanie i te sprawy - uśmiechnęłam się głupio, a on zaśmiał.
- Podwieźć cię gdzieś?
- Nie, nie trzeba - spojrzałam na telefon - zamówię sobie taksówkę.
- Oh, nie przejmuj się tym, i tak jedziemy do centrum.
- No właśnie, jedź z nami - nalegała Max.

Skrzywiłam się nieco. Nigdy nie lubiłam być w takich sytuacjach.

- Mam trochę napięty grafik na dziś i naprawdę... nie chcę sprawiać kłopotów.
- Jak chcesz - powiedział Kol i poklepał mnie po ramieniu - fajnie było znowu cię spotkać.
- Kol - szepnęła Max, a ja udałam że nie słyszę.
- Właśnie, może masz ochotę spotkać się i porozmawiać przy kawie? Max też będzie.
Wzruszyłam ramionami.

Kolejna niezręczna sytuacja.

- Może kiedyś... - powiedziałam mocniej ściskając uchwyt mojej walizki na kółkach.
- Uczę w tym samym studio co kiedyś, znajdziesz mnie tam w poniedziałki, środy, piątki i soboty.

Puścił oczko i zarzucił sobie na ramię torbę Max.

- Dzięki, miłego dnia.

Szybkim krokiem oddaliłam się od nich i zadzwoniłam po taksówkę, która zawiozła mnie pod moje mieszkanie; gdy weszłam do środka na wycieraczce leżało kilkanaście listów, kopert, pocztówek i wiadomości. Zgarnęłam wszystko do kupy i zaniosłam do salonu, gdzie rzuciłam na szklany stolik. Walizkę też przyciągnęłam do pokoju i zanim zaczęłam rozpakowywać się, nastawiłam wodę na herbatę i przygotowałam dwie filiżanki. Odsłuchałam wiadomości z automatycznej sekretarki i oddzwoniłam na najpilniejsze nagrania. I po jakimś czasie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Cześć.
Wpuściłam wściekłego managera.
- Cześć?! Gdzie ty do cholery tyle byłaś?!
Wzruszyłam ramionami.
- Chill, Bastianku - wyszczerzyłam się głupio do niego, a on uderzył mnie w głowę teczką.
- Nie mam już sił do ciebie! - krzyknął i poszedł prosto do salonu zapadając się głęboko w moim ulubionym fotelu. Nalałam herbaty do pustej filiżanki i podałam mu na spodku wraz z dwoma małymi czekoladkami.
- To gdzie byłaś przez cały ten czas, co?
- Nie muszę prosić cię o dyskrecję, prawda?
Sebastian zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem, aż poczułam gęsią skórkę na ramionach.
- Wiesz, że zabiorę wszystkie twoje tajemnice do grobu, więc co to za głupie pytanie?

Oburzył się.

- Oh, musiałam spytać tak na wszelki wypadek...
- No więc? - spytał po dłuższej chwili ciszy.
- Byłam w Toronto.
Sebastian postukał swoimi długimi, bladymi palcami o filiżankę.
- I...? - ciągnął dalej.
- Poznałam kogoś...
Sebastian zastygł jak posąg i nawet nie mrugnął.
- Kogo.
- Ma na imię Pablo i-...
- Jestem na nie.
- Ale-...
- Nie możemy teraz pozwolić sobie na skandal! Masz 21 lat.
- Wkrótce 22 - poprawiłam go.
- Lauro, wiesz co mam na myśli...
Spochmurniałam, nie takiej reakcji się spodziewałam, chociaż mogłam to przewidzieć... czeka mnie z nim jeszcze baaardzo długa rozmowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz