sobota, 8 lutego 2014

12. Date with Harry Styles.

*Harry*
- Fajna jest - Irlandczyk uśmiechnął się do mnie.
- Wiem... nie ma żadnego zebrania, co nie? - wychrypiałem, a blondyn wzruszył ramionami.
- Pytaj pomysłodawcę - wskazał na Liama i wyszedł.
- O co chodzi Liam?
- O Laurę - wywróciłem teatralnie oczami.
- Co znowu?
- Ona cię nie kocha, chce cię tylko skrzywdzić Harry.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Spójrz chociażby na to, jak ona do tej pory cię traktowała - usiadł na krawędzi łóżka obok mnie - mało co cię nie zabiła wzrokiem!
- Może tylko się zgrywała i uległa w końcu mojemu urokowi? - uśmiechnąłem się głupio, by po chwili roześmiać się całkiem ze swoich słów - to nie ma sensu.
- Rozmawiałem z nią wcześniej - ściszył głos, więc zacząłem intensywnie wpatrywać się w niego - spytałem, dlaczego tak cię nienawidzi...
- Ona mnie nie nienawidzi - wtrąciłem szorstko.
- Spytałem, czy skrzywdziłeś ją kiedyś - otworzyłem szeroko oczy - powiedziała, że tak.
- Co?
- Znacie się skądś?
- Nie, oczywiście, że nie! - zaprzeczyłem.
- Uważaj na nią Hazza... - poklepał mnie po ramieniu i wyszedł.
- Jasne... - burknąłem pod nosem i położyłem się dalej na plecach patrząc w sufit - nawet nie mam jej numeru...

*Laura*
- No cześć - odebrałam telefon.
- Minęło 2 tygodnie, dlaczego wcześniej nie odezwałaś się do mnie? - burknął Hazza, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Byłam nieco zajęta.
- Czym?
- Swoimi sprawami.
- Co teraz robisz?
- Wagaruję.
- Co?
- Wagaruję.
- Przyjdź do mnie.
- A gdzie jesteś? - rozejrzałam się dookoła.
- Wyślę ci za moment adres - już chandra mu przeszła - masz czas tak w ogóle?
- Wagaruję, mam czas - wywróciłam oczami wchodząc do mojego ulubionego sklepu w celu skompletowania kolejnego "zestawu" ubrań - nie będę ci przeszkadzać?
- Nie no, skąd... jesteśmy już po próbie, więc mamy czas wolny.
- Ok... wyślij adres, muszę kończyć. Pa. - rozłączyłam się nie czekając nawet na jego odpowiedź. Schowałam telefon do torebki i poszukiwałam dalej.
Wstąpiłam jeszcze do swojego mieszkania, żeby przebrać się.
Zadzwonił mój telefon.
- Tak?
- Gdzie jesteś?
- W domu.
- A nie miałaś-...
- Już wychodzę, spokojnie - kończyłam malować usta szminką o delikatnym różowym odcieniu - zaraz będę.
- Czekam.
Rozłączyłam się.

Spojrzałam na bukiet już powoli usychających róż.
- Powinnam to wywalić już dawno temu - westchnęłam i wyszłam zamykając za sobą drzwi.
Złapałam taksówkę i jechałam już na miejsce, gdzie był Loczek.

- Czy ty chociaż raz możesz założyć spodnie, które nie są podarte? - spytałam na "dzień dobry" z pogardą patrząc na spodnie mojego "chłopaka", który szedł do mnie z szerokim uśmiechem.
Wzruszył ramionami.

Nawet się tym nie przeją, że właśnie zjebałam go za te spodnie.

- Lubię je - objął mnie i pocałował w policzek - jak ci minął dzień? - spytał wesoło, a ja westchnęłam.
- Dobrze - odwzajemniłam uśmiech, choć miałam kiepski humor - a tobie? Dziś kolejny koncert?
- Tak, zapowiada się świetne show - cały czas się uśmiechał.
- D-Dlaczego tak mi się przyglądasz? Rozmazałam się? - spytałam marszcząc lekko czoło.
- Nie, nie rozmazałaś się - zaśmiał się i pocałował mnie w usta - po prostu jesteś piękna.
- Nie jestem... - wyszeptałam cicho spuszczając wzrok na moje buty.
- To co chcesz dzisiaj robić? Kino? Kolacja?
- Zaskocz mnie - wyszeptałam z zadziornym uśmiechem.

Keep it going, Lauro. Nie możesz niczego popsuć teraz.

Nie miałam nic przeciwko zwiedzaniu Muzeum Historii Naturalnej, szczególnie działu botaniki.

- Nie zanudzam cię? - spytał niepewnie patrząc na mnie.
- Nie - szepnęłam odrywając zafascynowane spojrzenie od eksponatu - podoba mi się.
Ścisnął mocniej moją dłoń.
- To dobrze - uśmiechnął się - nie do końca byłem pewien, czy muzeum będzie odpowiednim miejscem na naszą pierwszą randkę. - zakłopotanie wymalowało się na jego twarzy.

Uśmiech Lauro, uśmiech... dodaj mu pewności siebie.

- N-... nie, jest okej - uśmiechnęłam się pokrzepiająco, gdy prawie wymsknęło mi się coś innego.
- Wiesz... zastanawia mnie jedna rzecz...
- Jaka?
- Usiądziemy?
- Co? - uniosłam wysoko brwi, a on wskazał ławkę.
- Czy usiądziemy na chwilę?
- O to ci chodziło? - spytałam, choć przeczuwałam coś gorszego.
- Nie, oczywiście, że nie - uśmiechnął się i pociągnął mnie w stronę ławki - kiedy wyszłaś, wtedy z hotelu... Liam przyszedł porozmawiać, o tobie...
- Oh... - zmarszczyłam lekko brwi.

Zagraj zranioną sarenkę czy jakieś tam inne zwierzątko.

- Niezbyt za mną przepada, co nie? - uśmiechnęłam się smutno, a Hazza objął mnie ramieniem - niezbyt dobrze się z nim dogaduję, mimo że w pewnym sensie jesteśmy rodziną - westchnęłam ciężko i oparłam głowę o jego ramię.
- Mówił jakieś niedorzeczności... że jesteś ze mną, bo chcesz mnie zranić.
- CO?! - spytałam zdziwiona i odchyliłam się, by popatrzeć na niego w zdziwieniu - Nie chcę twoich pieniędzy, bo mam ich wystarczająco dużo, a poza tym... dlaczego miałabym chcieć zranić cię? - udawałam zmartwioną, by nie odkrył, że kłamię jak z nut.
- Ja również byłem zdziwiony... bo przecież, wcześniej się nie spotkaliśmy.
- To prawda... - kolejne kłamstwo.

Czy cały nasz "związek" będzie opierał się na kłamstwach? Pewnie tak.

Wzruszyłam ramionami.
- Co?
- Nic - powiedziałam cicho - zastanawiam się, dlaczego Liam mnie nie lubi...
- Może nie poznał cię jeszcze?
- Pewnie tak - skłamałam... Payne poznał mnie bardziej, niż mój własny ojciec - mam nadzieję, że mnie polubi... nie chcę stawać pomiędzy wami, przyjaźnicie się już od kilku lat, prawda?
- Tak, jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - przytaknął ze spokojem w głosie - polubi cię, nie martw się. Ciebie nie da się nie lubić.
- Skoro tak mówisz... - uśmiechnęłam się delikatnie.

Styles, gdybyś tylko wiedział, na jakim ja tronie z kłamstw siedzę... to waliłbyś pokłony przede mną.

- Idziemy dalej? - spytałam patrząc w jego zielone oczy, które sprawiały, że miałam ochotę mu je wydłubać i spalić w ogniu.
- Może... - wyszeptał nachylając się powoli w moją stronę. Pocałowałam go lekko w usta i wstałam.
- To chyba nie jest odpowiednie miejsce - pociągnęłam go za rękę w górę i wesoło szliśmy  dalej.

- Zaraz wracam... - powiedziałam wskazując wzrokiem na damską łazienkę.
- Czekam tam - wskazał na ławkę niedaleko, więc weszłam do łazienki i oparłam się o umywalkę patrząc na swoje odbicie w lustrze.
- Chyba się porzygam od tego wszystkiego... - burknęłam cicho sama do siebie.
Nienawidziłam w życiu prywatnym udawać kogoś, kim nie jestem... kochać kogoś, kogo nie kocham w ogóle.

Lauro... myjemy rączki, wkładamy maskę na twarz i wychodzimy z pogodnym uśmiechem.

Wyszłam, a jego nie było.
- Co jest do cholery? - wyciągnęłam telefon i wybrałam jego numer - gdzie ty jesteś? -  spytałam rozglądając się dookoła.
- Shhhhhh...! - wysyczał ściszonym głosem - fangirlsy mnie ścigają i ukrywam się.
- Aha? - uniosłam wysoko brwi - zajebista randka, nie ma co.
- Wynagrodzę ci to wszystko, tylko pomóż mi się stąd wydostać...
- A gdzie jesteś?
- Przy dziale z mineralogii...
- Jak ty tam się znalazłeś w tak krótkim czasie?!
- Mów mi Harry Styles.
- Głupiś... - szepnęłam cicho i ruszyłam w stronę wyjścia - pomogę ci, ale dokończymy tę randkę innym razem.
- Laura - wyjęczał błagalnym głosem, a mnie aż zagotowała się krew ze złości.
- Do usłyszenia - szepnęłam i rozłączyłam się.

Rozejrzałam się dookoła. Faktycznie... kręciło się tu kilka -wyglądających na szalone- dziewczyn.
- Hej, patrzcie, tam jest Harry Styles! - wydarłam się i wskazałam -z daleka podobnie wyglądającego- chłopaka. Nagle nie wiadomo skąd, namnożyło się tych dziewczyn jak mrówek i obległy tego biednego chłopaka.
Oddaliłam się w myślach przepraszając przypadkową ofiarę napaści seksualnych tych dziewczyn i ruszyłam w stronę metra.
Napisałam mu wiadomość "jest już czysto, możesz powoli ewakuować się".

"Dzięki, znowu mnie ratujesz".

Uśmiechnęłam się pod nosem i wstąpiłam po drodze jeszcze do sklepu na małe zakupy.


*NASTĘPNEGO DNIA*
Dzwonek do drzwi.
- Kogo kurwa niesie... - szepnęłam pod nosem otulając się kocem i idąc do drzwi.
- Cześć - znowu Styles i znowu z bukietem róż.
- Cześć - bąknęłam pod nosem przez lekko uchylone drzwi.
- Nie wpuścisz mnie?
- Nie... mam zatrucie pokarmowe i rzygam dalej niż widzę - zmarszczył brwi, lecz widziałam, że drgają mu kąciki ust. Skurwysyn starał się powstrzymać śmiech. - to nie jest śmieszne Styles, źle się czuję. - warknęłam zła i zamknęłam mu trzaśnięciem drzwi przed samym nosem.
Znowu dzwonek do drzwi.
- CO!? - spytałam zła znowu uchylając drzwi.
- Przepraszam - już nawet nie krył się z tym, że to go śmieszy - zjadłaś coś zepsutego może?
- Cholerna papryka... - warknęłam zła - nie mam ochoty dzisiaj z tobą gadać.
- Nie musimy gadać, możemy się patrzeć na siebie.
- Spierdalaj Styles, nie mam dzisiaj humoru - znów zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i nawet nie zdążyłam odejść dwóch kroków... kolejny dzwonek do drzwi.
- No zaraz ci wpierdolę! - warknęłam zła - idź w cholerę!
- Weź chociaż kwiaty - uśmiechał się szeroko.
Westchnęłam zła i wzięłam bukiet od niego.
- Dzięki - burknęłam, a on zrobił krok przez próg i pocałował mnie w policzek.
- Napisz mi później jak się czujesz i odpoczywaj - odwrócił się i szedł już w kierunku windy - później jeszcze zajrzę.
- Nie chcę.
- Przyjdę - uśmiechnął się raz jeszcze i wszedł do windy.
- Dlaczego ty potrafisz zawsze tak szczerze się uśmiechać do mnie? - mruknęłam do kwiatów, gdy zamknęłam za nim drzwi - wkurwia mnie to jeszcze bardziej, niż twoje oczy, Styles.

Wyrzuciłam stare róże i wstawiłam nowe do wazonu, po czym pobiegłam szybko do łazienki.
I znów... rzygałam dalej niż widzę.

Gdy poczułam się już lepiej i przespałam kilka godzin, zaparzyłam sobie herbatę oolong i siedziałam przed telewizorem oglądając The Vampire Diaries.
- Nie Damon, nie rób tego! Zostaw ją w cholerę! - warknęłam przeżywając nowy odcinek.
Było już po 21, gdy ktoś znów zadzwonił do moich drzwi.
- Nie otwieram! - warknęłam zła nie odrywając wzroku od telewizora.

*ding-dong*, *ding-dong*, *ding-dong*, *ding-dong*... razy pieprzoną nieskończoność.

- No kurwa żebyś zdechł! - warknęłam zła nie chcąc odejść od serialu.
Ktoś nieustannie dobijał się do moich drzwi.

Przerwa na reklamę.

- Co do cholery?! - warknęłam otwierając drzwi przed którymi stał Luke.
- Cześć - powiedział lekko zmieszany - nie było cię dzisiaj na zajęciach, więc przyniosłem ci notatki...
- Oh... sory, myślałam, że to ktoś inny... - bąknęłam pod nosem biorąc notatki - dzięki.
- Przeszkadzam ci w czymś?
- W sumie to oglądam mój ulubiony serial i leczę się z zatrucia pokarmowego.
- Mogę wejść?
- Nie - odpowiedziałam szorstko, a Luke uniósł wysoko brwi - mam nieposprzątane i nie chcę, żebyś oglądał mnie w tak tragicznym stanie...
- Ty zawsze dobrze wyglądasz - wzruszył ramionami.
- Wybacz, ale nie mogę cię zaprosić dzisiaj do środka.
- A jak się czujesz?
- Lepiej niż rano... myślę, że pojutrze przyjdę już na uczelnię.
- To dobrze - uśmiechnął się lekko - to ja już pójdę.
- Dzięki za notatki i zainteresowanie - uśmiechnęłam się machając mu plikiem kartek.
- Nie ma za co.

Zamknęłam za nim drzwi i biegiem wróciłam przed telewizor.
- Nooo... zdążyłam - powiedziałam wesoło zacierając ręce - nieeee~! Elena, zostaw mojego Damona w spokoju! - znowu darłam się na cały pokój na nowo pochłonięta przez serial.

2 komentarze:

  1. Gratuluję! Zostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej informacji tutaj----> http://midnight-memories-fan-fiction.blogspot.com/2014/02/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  2. zajebiście ^^ widzę, że zostałaś nominowana do czegoś tam, hehe XD
    mam nadzieję, że Styles zawojuje w głowie Laury i ona zmieni podejście do niego i go naprawdę pokocha, no bo kurde :c smutek :c

    OdpowiedzUsuń